Telekomunikacja Polska S.A. Lodz

Akademicki Klub Gorski w Lodzi


Marek Rozniecki

Jak zdobywano K2

(reportaz z wyprawy w 1996 r.) - cz. 2



Czesc 2 - "Gora grozi i ostrzega"

"Victory dated thirty first july all well together at base camp. Professor Desio".

Tej tresci depesze oficer lacznikowy wloskiej wyprawy plk Ata Ullah wyslal 3 sierpnia 1954 r. z "Italopoli del K2". Po latach zmagan w koncu wloscy przewodnicy alpejscy: urodzony w 1914 r. Achille Compagnoni i 11 lat mlodszy Lino Lacedelli staneli na szczycie drugiej gory swiata.

K2 pokonana

Bylo to piekne zakonczenie tragicznie rozpoczetej wyprawy. Kierowana przez 57-letniego profesora geologii z Uniwersytetu Mediolanskiego Ardito Desio wyprawa byla przygotowana i kierowana w sposob wrecz wzorcowy. W sklad jej wchodzilo osmiu najlepszych zawodowych przewodnikow alpejskich, w tym takie pozniejsze slawy jak "nadczlowiek z Chamonix" Walter Bonatti czy Sergio Viotto. Grupe wspierajaca stanowilo trzech alpinistow amatorow. Bagaz wyprawy wazyl 16 ton. Karawana wyruszyla 3 kwietnia i skladala sie z ponad 500 kulisow. Zalozono wiele lin poreczowych, a transport sprzetu i zywnosci pomiedzy obozem I a IV ulatwial wyciag saniowy. Jednak juz 21 czerwca "zle" na K2 dalo znac o sobie. W nocy w obozie II zmarl z powodu obrzeku pluc znakomity wspinacz Mario Puchoz. Mimo tragedii akcja gorska rozwijala sie zgodnie z planem.

30 lipca na wysokosci 8100 m stanal oboz IX, z ktorego okolo 5:00 rano nastepnego dnie ruszyli w gore Compagnoni i Lacedelli. Tuz przed 18:00 weszli na wielka, twardo ubita platforme. Dopiero po chwili marszu zdali sobie sprawe, ze sa na wierzcholku! Pelni glebokiego wzruszenia padli sobie w ramiona, zdjeli puste butle tlenowe, ktore pozostaly na wierzcholku swiadczac o ich zwyciestwie. Na czekanie umocowali flagi: wloska i pakistanska oraz proporczyk Club Alpino Italiano. Po pol godzinie rozpoczeli zejscie. W miejscu skad wzieli butle tlenowe przygotowali sobie napoj z dodatkiem koniaku, ktory uderzyl im do glowy. W ciemnosci schodzili na oslep. Compagnoni spadl kilkanascie metrow, na szczescie bez szwanku. Po chwili to samo spotkalo Lacedelliego. W koncu doszli do obozu VIII, gdzie czekali na nich Abram, Bonatti, Mahdi i Isakhan. Rano ruszyli w dol. Nie asekurowany Compagnoni spadl po oblodzonym stoku 200 m, ratujac zycie tylko dzieki swiezo nawianej zaspie. 2 sierpnia bardzo zmeczeni ale szczesliwi mogli juz usciskac kolegow oczekujacych w bazie. W swiat wyslana zostaje cytowana wyzej depesza.

Niepelny sukces Polakow

Piekna, choc tragiczna karte maja zapisana na K2 Polacy. Po raz pierwszy pojawili sie pod gora w 1976 r. Narodowa wyprawa kierowal znakomity alpinista i szermierz (szpadzista) Janusz Kurczab. Probowano wytyczyc nowa droge polnocno-wschodnia grania z lodowca Godwin Austen. Dwaj uczestnicy wyprawy Eugeniusz Chrobak i Wojciech Wroz osiagneli wysokosc 8400 m. Do wierzcholka pozostalo im tylko 200 m. Niestety musieli sie wycofac.

W 1982 r. miedzynarodowa wyprawa, takze kierowana przez Janusza Kurczaba, podjela probe wytyczenia nowej drogi z lodowca Savoia polnocno-zachodnia grania. Cichy i Wroz doszli do wysokosci 8200 m, wywolujac przy okazji miedzynarodowy konflikt, ktorego zlagodzenie wymagalo not dyplomatycznych. Trudnosci jakie spotkali na grani, spowodowaly koniecznosc wspinania sie po stronie polnocnej (chinskiej), na co nie mieli pozwolenia. Zostali zauwazeni przez czlonkow dzialajacej po tej stronie wyprawy japonskiej. Japonczycy natychmiast zawiadomili o tym swojego oficera lacznikowego, ten MSZ... Na szczescie obylo sie bez interwencji zbrojnej.

W tym samym czasie na drodze "normalnej" dzialala wyprawa kobieca kierowana przez Wande Rutkiewicz. Dziewczyny doszly do wysokosci 7100 m. Niestety, w obozie drugim umarla nagle Halina Kruger-Syrokomska. Na kopcu Gilkey'a przybyla kolejna tablica.

Tragiczny rok

W roku 1986 pod K2 spotkalo sie az 10 wypraw. Kierowana przez Maurice'a Barrarda francusko-polska wyprawa odniosla sukces. Idac Zebrem Abruzzi do szczytu dotarla Wanda Rutkiewicz (znow ubiegla panow), Liliane i Maurice Barrardowie oraz Michel Parmentier. Malzenstwo Barrardow krotko cieszylo sie sukcesem - oboje zgineli podczas zejscia. O kilka minut drogi od swojego namiotu zmarl w szczelinie lodowcowej wybitny solista Renato Casarotto. Nowa droge poludniowa sciana wytyczyli Jerzy Kukuczka i Tadeusz Piotrowski, uczestniczacy w wyprawie dr. Karla Herrligkoffera, ale Piotrowski zginal w zejsciu. Od przeleczy Negrotto nowa droga wierzcholek zdobyli Przemyslaw Piasecki, Wojciech Wroz oraz Czech Peter Bozik, uczestnicy wyprawy kierowanej przez Janusza Majera. W zejsciu zginal Wojciech Wroz. Na drodze normalnej w czasie zejscia bez zdobycia wierzcholka w nie wyjasnionych okolicznosciach umarla Dobroslawa Miodowicz-Wolf (Mrowka). W tym tragicznym roku gora zabrala 13 himalaistow!

W 1987 r. kierowana przez Andrzeja Zawade I Zimowa Wyprawa na K2 konczy sie niepowodzeniem. W 1994 r. Krzysztof Wielicki, dla ktorego byl to juz trzeci pobyt na tej gorze, wraz z Carlosem Buhlerem wycofuje sie spod samego wierzcholka (okolo 50 m). Podczas naszej tegorocznej wyprawy mowil nam, ze gdyby wiedzial, ze jest tak blisko, mimo fatalnych warunkow poszedlby do gory.

Teraz my!

W pazdzierniku ubieglego roku pomysl naszej wyprawy na K2 zaczal przybierac konkretne ksztalty. Krzysztof Wielicki, ktory zostal jej kierownikiem, zaproponowal sklad. Z Lodzi: Piotr Pustelnik, dla ktorego bedzie to siodmy osmiotysiecznik, Jozef Gozdzik - byl na dwu osmiotysiecznikach, Marek Grochowski, dla ktorego polnocny filar bedzie zamknieciem kola, bowiem wspinal sie juz na tej gorze od strony polnocno-wschodniej i poludniowo-zachodniej oraz moja skromna osoba jako lekarz wyprawy. Z Katowic - Ryszard Pawlowski, zawodowy przewodnik gorski, jedyny Polak, ktory wszedl dwa razy na Mt. Everest i to z dwoch roznych stron. Polska reprezentacje zamykal Piotr Snopczynski (Snopek) ze Swidnicy, zawodowy ratownik GOPR. Z Wloch nasi koledzy z poprzednich wypraw: Marco Bianchi oraz Christian Kuntner. Wreszcie Amerykanie - Carlos Buhler z Idaho, ktory byl juz na K2 z Krzysiem, kiedy wycofali sie kilkadziesiat metrow od wierzcholka oraz Raymond David Caughron (w skrocie Ardi) z Kalifornii.

Zaczela sie pierwsza, wcale nie najlatwiejsza, faza przygotowan: zdobywanie pieniedzy. Na szczescie nie zawiedli wyprobowani sponsorzy wyprawy na Mt. Everest: firma Doran w osobach Janusza Tomkiewicza i jego zony, firma kosmetyczna Kolastyna, kierowana przez Urszule i Jacka Grzegorzewskich, ktorzy tak zafascynowali sie K2, ze swoj najnowszy produkt nazwali jej imieniem. Pomogl nam rowniez Powszechny Bank Gospodarczy oraz "Lech" z Markiem Wierdakiem, dajac... nie, nie piwo ale pieniadze. "Prasowo" patronowala wyprawie "Gazeta Lodzka". Oczywiscie sponsorow bylo znacznie wiecej i takze tym nie wymienionym serdecznie dziekuje.

Ja sam troche sie balem, czy uda mi sie dostac urlop, ale poszlo latwiej niz sie spodziewalem. Gdy w lansadach i uklonach wszedlem do gabinetu Profesora Leszka Jeromina, powiedzial: "Jedz, tylko uwazaj na siebie". Owczesny Dyrektor Szpitala im. M. Kopernika, a aktualny wiceprezydent Lodzi dr med. Jozef Tazbir byl bardziej dosadny w pozwoleniu na wyjazd: "Jedz, przewietrz sie, to ci dobrze zrobi na zdrowie i rozum". Na zdrowie moze i dobrze ale czy na rozum? Dwie najwazniejsze sprawy mialem wiec zalatwione. Teraz pozostalo juz tylko nabieranie kondycji, pakowanie sprzetu i apteki. W tym ostatnim szalenie mi pomogl kolega z pracy - dr Jacek Wilkosz, ktory podczas gdy ja, rzucajac najgorszymi przeklenstwami, wyrzucalem z bebna kolejne ampulki i tabletki, z calkowitym spokojem pakowal je z powrotem, mowiac: "To sie musi zmiescic, bo sie moze przydac".

W koncu z obledem w oczach 3 czerwca nad ranem wyjezdzamy z Lodzi. Jeszcze tylko pozegnanie i solenna obietnica powrotu Mamie i Tesciom, buziaki w mordke Funi, i Ewa odwozi mnie na Okecie. Zegnaja nas rodziny i przyjaciele. Reporter jednej z gazet chce nam wszystkim zrobic zdjecie ale stanowczo odmawiamy bo to przynosi nieszczescie. Z ponad polgodzinnym opoznieniem Boeingiem British Airways wylatujemy do Londynu. Krociutki lot, wsciekly bieg do autobusu, ktory przewozi nas z Heathrow do Gatwick i doslownie w ostatniej chwili wpadamy do czekajacego tylko na nas jumbo-jeta. W samolocie spotykamy Wlochow. Nienawidze i potwornie sie boje lotow samolotem, wiec zeby bylo weselej ladujemy jeszcze w Manchesterze, aby zabrac pozostalych pasazerow. Wsrod tlumu lecacych do ojczyzny Pakistanczykow widzimy biale twarze Carlosa, jego matki i Ardiego Caughrona. Powitania, usciski, fasten seat belts, ryk silnikow i ahoj przygodo! Dzieki Geneview - slicznej stewardessie, podroz minela szybciutko.

Nad ranem ladujemy w Islamabadzie i tu pierwsza niespodzianka. Bagazu osobistego nie stwierdza sie. Okazuje sie, ze nie zdazyl przejechac z Heathrow do Gatwick. Trudno, nic na to nie poradzimy. Autobusem do hotelu Shalimar, sniadanko, chwila odpoczynku i przedsiebiorstwo pakowawczo-przepakowawcze K2 zostalo uruchomione. Jedziemy wszyscy do magazynu, gdzie czeka na nas wyslany cargiem tzw. ciezki bagaz. Cos tam zostawilismy w hotelu i jako kurier taksowka zostalem wyslany z powrotem. Wracajac przesiadlem sie na miejsce kierowcy i jako taksowkarz pomknalem do magazynu. Upal, szalony lewostronny ruch spowodowaly, ze gdy przejechalem rondo, siedzacy na miejscu pasazera wlasciwy kierowca trzymal oburacz glowe miedzy kolanami, a korek na rondzie udalo sie policji rozladowac gdzies po godzinie. Dla mnie byla to mieta i na sygnale, wzbudzajac radosc i podziw naszych tragarzy, dojechalem na miejsce. Od tego czasu nie wolno mi bylo nawet myslec o prowadzeniu samochodu.

Oprocz braku bagazy osobistych spotkala nas jeszcze jedna, bardzo niemila niespodzianka. Wieczorem po pracy zaprosilem do pokoju, ktory dzielilem z Markiem Grochowskim, wszystkich kolegow na szklaneczke whisky. Przywiozlem ja z kraju biorac ja ze swoich zapasow. Po otwarciu butelki okazalo sie, ze w srodku jest jakas potwornie cuchnaca ciecz. Mimo prob nie udalo sie jej wypic, a zbolaly ze smutku Marek wylal reszte do kibelka.

Po dwoch dniach ciezkiej pracy, 6 czerwca ruszylismy. Nasz agent Ashraf, notabene pierwszy Pakistanczyk na K2, zapewnial nas, ze autobus bedzie oczywiscie w doskonalym stanie i bardzo luksusowy. Mniej wiecej po godzinnej jezdzie okazalo sie, ze zatarly sie hamulce. Wiec z wozu i czekac. Upal byl przepotworny, a w zwiazku z obowiazujaca prohibicja piwka nigdzie nie uswiadczysz. A ilez "Sprite'a" czy "Coli" mozna wypic? Poznym wieczorem dojezdzamy do Chilas. Zaczynaja sie klopoty jelitowe, wiec leki przeciwbiegunkowe i rozkurczowe maja powodzenie. Wczesnie rano ruszamy dalej. Jedziemy Karakorum Highway. Pod ta dumna nazwa kryje sie czesciowo asfaltowa czesciowo kamienna droga przebiegajaca wzdluz Indusu i doliny rzeki Hunza az do Chin. Nalezy podziwiac Chinczykow i Pakistanczykow, ktorzy wspolnie ja wybudowali. Ale skoro Chinczycy wybudowali Wielki Mur, to co to dla nich jakis tam highway. Za Chilas po prawej stronie mijamy Nanga Parbat (8125 m), jak glosi napis na umieszczonej tam tablicy - gora zabojca. Gora ta skutecznie walczy z K2 o palme pierwszenstwa w tej ponurej konkurencji.

Tego dnia mielismy dojechac do Sust, ostatniej duzej miejscowosci przed granica chinska. Ale ogromna kamienno-blotna lawina zasypala droge tuz za Karimabadem. Z gory caly czas sypaly sie kamienie, wiec przestalismy sie dziwic, dlaczego nad glowa kierowcy spychacza jest przyczepiony kawal grubej, stalowej blachy. Nic to! Wzialem aparat fotograficzny i podszedlem bardzo blisko sciany. W tym momencie gora ozyla i ruszyla kolejna lawina. Szybkosc mojej ucieczki, na dodatek w klapkach, zdumiala nawet Piotra. Dalszy czas oczekiwania na udroznienie drogi przesiedzialem grzecznie w autobusie.

Cdn....


Akademicki Klub Gorski w Lodzi - Strona Domowa

Do strony glownej (Main page)


Uwagi dotyczace Strony AKG Lodz prosimy kierowac do:
Tomek Papszun.

Data ostatniej modyfikacji (Last modified): 1997.01.28.